środa, 31 sierpnia 2011

„Pollyanna” Eleanor H. Porter

Jakimś sposobem ominęłam tę pozycję w latach szkolnych. Czas było nadrobić zaległości. I choć to powieść przeznaczona dla młodzieży, przeczytałam z przyjemnością.

źródło: lubimyczytac.pl
W trakcie lektury przypomniała mi się „Ania z Zielonego Wzgórza”, którą to książkę, nota bene, również przeczytałam jako dorosła osoba. No cóż, moje dorastanie upłynęło pod znakiem Jeżycjady. Zarówno tytułowa Pollyanna, jak i wspomniana Ania to sieroty, które przybywają do nowych domów. Obie są cudownymi dziewczynkami i zmieniają życie otaczających je ludzi, a w przypadku tej pierwszej nawet całego miasta (nieważne, że ta czarodziejska odmiana wszystkich mieszkańców nie jest zbyt wiarygodna). Kluczem tego sukcesu jest wymyślona przez ojca Pollyanny „gra w zadowolenie”. Po jej zasady odsyłam do lektury. Dość powiedzieć, że reguły w/w gry czynią życie przyjemniejszym i prostszym do zaakceptowania, nawet jeśli z pozoru jest to niemożliwe.

Książka bowiem porusza wiele trudnych tematów: chorobę i kalectwo, nieporozumienia rodzinne, sprzeczki zakochanych, samotność czy niezrozumienie. Nie jest łatwo dostrzec w tych wszystkich smutnych rzeczach pozytywne i jasne strony. A gra w zadowolenie to umożliwia. I choć w notce na tyle okładki jest nazwana staroświecką i naiwną, a nawet humorystyczną i irytującą, wcale się z tym nie zgadzam. Przeciwnie – uważam, ze każdy powinien spróbować tej gry, a wtedy ujrzy jasny promyk w każdej trudnej sytuacji. Jest jak światło w pryzmatach, które fascynowały tę niezwykłą dziewczynkę. Polecam tę zabawę wszystkim, zwłaszcza naszym rodakom, których malkontentyzm zdaje się być cechą narodową.

„Pollyanna”, zaraz po jej wydaniu w 1913 roku, z miejsca stała się bestsellerem i przyniosła ponadczasową sławę swej autorce, choć ta pisała głównie romanse. Książka zyskała wielomilionowe nakłady, została przetłumaczona na wiele języków obcych, powstały nowe przygody Pollyanny. Była wielokrotnie ekranizowana, pierwszy raz rolę główną odegrała gwiazda filmu niemego – Mary Pickford.

Książka mimo wielu smutnych perypetii bohaterki i jej nowych przyjaciół jest bardzo ciepła, optymistyczna i pełna nadziei. Jeżeli jeszcze jej nie przeczytałaś, to bez względu na wiek zrób to teraz, jeżeli natomiast lekturę tej pozycji masz już za sobą to nie muszę Cię namawiać, abyś poleciła ją dziewczynce w wielu Pollyanny. Na pewno na tym skorzysta.

Moja ocena: 5/6

Pozdrawiam,



piątek, 19 sierpnia 2011

"Śniadanie u Tiffany'ego" Trumana Capote

Wiele jest książek - kanonów literatury, które od dawna zajmują żelazną pozycję na mojej liście "koniecznie przeczytać". Również "Śniadanie u Tiffany'ego" na niej się znajdowało. I wreszcie przeczytałam. Jestem zachwycona.

Tytuł utkwił mi w głowie za sprawą słynnego filmu z Audrey Hepburn w roli głównej, który to znajduję się z kolei na mojej liście filmów "koniecznie do obejrzenia" kiedyś tam, najlepiej szybko. Nie omieszkam nadrobić kiedy nadarzy się okazja.

źródło: lubimyczytac.pl
Niedługa, cudna opowiastka. Akcja nowelki toczy się w Nowym Jorku w latach 40. XX wieku. Historia opowiedziana jest z perspektywy Freda, zarazem jednego z bohaterów. Poznajemy Holly - szaloną, nietuzinkową dziewczynę. I Freda - początkującego pisarza, który taka naprawdę ma na imię ... zapomniałam jak ;-), ale zostaje Fredem na cześć brata Holly, którego jej przypomina. Tak nitka łącząca ją z dawnym życiem, bliskość brata, której potrzebuje.

Holly doświadczyła trudnego życia. Pozostawiona sama sobie, wychodzi za mąż z konieczności, stając się jednocześnie 14-letnią żoną i matką, aby zapewnić byt sobie i bratu. Na tym etapie życia taki stan rzeczy jej odpowiada. Wkrótce jednak zaczyna pragnąć czegoś więcej. Codzienne śniadania u Tiffany’ego – to jest to o czym marzy. Aby zrealizować swój cel postanawia uciec do Nowego Jorku i znaleźć męża milionera. Następnie zostaje dziewczyną do towarzystwa i obraca się w wysokich sferach. Wchodzi w świat bogactwa i blichtru. Wiedzie ciekawe, ekstrawertyczny styl życia, ale płaci za to wysoką cenę. Z jednej strony wymarzone życie, z drugiej pogardzany przez nią samą światek, aby je mieć. W trudnych chwilach idzie do sklepu Tiffany’ego, gdzie zapach srebra i portfeli z wężowej skóry przypomina jej po co to wszystko robi. Czy jest szczęśliwa? Chyba nie, skoro postanawia znowu uciec. Do nowych marzeń.

Holly Golightly, w podróży. Tak jest napisane na wizytówce na drzwiach. Wizytówki są oczywiście od Tiffany'go (chciała coś mieć od niego). I to w pełni odzwierciedla jej tryb życia. Mieszkanie ma nieurządzone, ubrania w walizkach, nawet kot nie ma imienia, gdyż też jest tu tymczasowo, a tylko "spotkali się przypadkowo i nie należą do siebie". Nie ma niczego na stałe, bo ciągle szuka swojego miejsca, jak mówi: „Nie chcę mieć niczego na własność, dopóki nie znajdę takiego miejsca, w którym będę wiedzieć, że ja i rzeczy należymy do siebie. Na razie nie za bardzo wiem, gdzie to jest. Ale wiem, jak to jest.” Jest ciągle w podróży, ale pragnie osiąść gdzieś na stałe, uspokoić się, prowadzić bezpieczne i ustabilizowane życie.

Nieodpowiedzialna, cyniczna, wyrachowana, nie licząca się z nikim, wykorzystująca mężczyzn, a jednak wzbudza pozytywne uczucia, intryguje. Roztrzepana, beztroska, urocza. Żyje tak jak chce i tak jak jej się w danej chwili podoba, kiedy przestaje - znika i zaczyna prowadzić nowy styl życia. Wieczna uciekinierka czy kobieta wciąż w drodze?

Pozostaje niedosyt, gdzie teraz jest Holly, czy jest w końcu szczęśliwa, czy dalej szuka swego szczęścia w podróży.

Nie czytałam do tej pory nic Trumana Capote, ale po lekturze "Śniadania u Tiffany'ego" z przyjemności sięgnę jeszcze po jego książki.

Moja ocena: 6/6

Pozdrawiam,

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...